sobota, 22 lutego 2014

Chapter Three

Chciałem dać cynk mamie, że mogę pojawić się w domu nieco później, ale z tego całego podniecenia zapomniałem, że ktokolwiek może martwić się o moje życie. Mimo tego, że mieszkałem w Grimsby od urodzenia, nie mogłem powiedzieć, że znam to miasto jak własną kieszeń. Wiedziałem, jak dojechać na plażę, do galerii, kina, szkoły, babci i Kanawoshiego – mojego kumpla azjaty z podstawówki. Każde inne ulice były albo tymi, przez które przeciskałem się do powyższych miejsc, albo tymi, których nie znałem. Adres Hannah Nicholls był jednym z tych. W drodze próbowałem wyobrazić sobie, jak będzie wyglądała nasza druga rozmowa, o co zapytam, jak zareaguje na mnie jej ojciec, ale nie byłem w stanie niczego przewidzieć. Taka jest prawda, żaden człowiek nie potrafi przewidzieć przyszłości i nawet jeśli myśli, że to zrobił, była to tylko niewielka pomoc dla losu, który wziął pod uwagę jego chęci. Zazwyczaj jednak, ma w dupie to, czego chcesz, bo gwiazdy wcale nie spełniają życzeń.
Jak się oczywiście okazało, to wszystko, co sobie wyobrażałem, wyglądało zupełnie inaczej.
Odnalazłem wreszcie odpowiednią ulicę, która wbrew pozorom nie znajdowała się na obrzeżach Grimsby i zapukałem do drzwi. Długo nikt mi nie odpowiadał, ale po kilku minutach zauważyłem mocne szarpnięcie klamki i wyłaniającą się zza drzwi twarz ojca mojego anioła. Ten sam wyraz twarzy zachowywany był chyba na każdą możliwą okoliczność i nie zmieniał się nawet od święta. Zacząłem się martwić, bo dotarło do mnie, że pracownice sklepu z odzieżą na pewno wiedziałyby o nadchodzącym urlopie Hannah, więc musiała to być jakaś nieoczekiwana niedyspozycja.
Mężczyzna obejrzał mnie dokładnie i zacisnął szczękę. Miałem wrażenie, że to czas na ucieczkę i daje mi kilka sekund, bo z racji tego, że byłem chudym dzieciakiem, powinienem dostawać fory. On chyba jednak, niezupełnie o tym pomyślał i kiedy uchylił usta, dało się usłyszeć jedynie:
- Czego tutaj szukasz? – sapnął, chowając się znowu za drzwiami. Wychyliłem się, spoglądając w głąb mieszkania i za tą ciekawość zostałem ukarany pozostawieniem drzwi otwartych jedynie na kilka centymetrów.
- Szukam Hannah – odparłem i starałem się uśmiechać.
Obrócił się i patrzył za siebie kilka długich sekund, podczas których rozglądałem się dookoła i nuciłem w myślach „Everything’s alright” do mojej własnej, wymyślonej melodii. Hannah Nicholls była cholernie blisko i czułem jej obecność, prawie taką, jak codziennie w sklepie z odzieżą. W tamtych chwilach jednak, gdybym tylko chciał, mogłem jej dotknąć, choćby przez przypadek, a teraz nie miałem takiej możliwości. Z przyczyn oczywistych – nie widziałem jej.
Mężczyzna zniknął, a po chwili przy drzwiach pojawiła się moja drobna brunetka mocno zaciskająca usta. Patrzyła na mnie pytająco, ale doskonale wiedziała kim jestem. Nie poznała mojej historii (w zasadzie na pewno nie była tak bogata jak jej i sens jej opowiadania był znikomy), ale z pewnością zauważyła, że włóczę się po sklepie, w którym pracuje, codziennie. Miała spokojną twarz i zmęczone oczy, była bledsza niż zawsze, dlatego pozwoliłem sobie zadać pytanie pierwszy, zanim spytała, co tutaj właściwie robię i do cholery, skąd mam jej adres.
- Jesteś chora? – Mój głos nieco się zmienił i miałem wrażenie, że sam – ponieważ tego nie kontrolowałem – stara się brzmieć na doroślejszy. Anioł spojrzał na mój plecak, który spoczywał na moich stopach, aby tylko nie dotknąć betonu. Zdawało mi się, że nie chciała odpowiadać na to pytanie, ale nie byłem w stanie stwierdzić z jakiego powodu, choć byłem uważany za jednego z inteligentnych przedstawicieli mojego gatunku.
Potrząsnęła głową, chwyciła kurtkę z wieszaka i wyszła do mnie bez słowa. Kiwnęła na plecak, jakby chciała powiedzieć, że beton przed wycieraczką jest zdezynfekowany i spokojnie można położyć na nim wszystko, nawet drugie śniadanie. Zaczęła iść w stronę furtki, więc ruszyłem za nią i ciągle uważnie przyglądałem się jej ruchom. Nie wiedziałem, czy zamierza iść ze mną na spacer, uciec od mojej wkurzającej twarzy, czy zmierza do miejscowego sklepu po kilogram jabłek bez żadnego powodu.
- Wyglądasz blado. – Zacząłem naciskać na ten sam temat, by w końcu uzyskać odpowiedź, która teraz wydawała mi się oczywista. Gdyby była chora, nie wyszłaby na ten mróz, w dodatku bez czapki i szalika.
- Źle się czułam, wszystko w porządku – odparła w końcu i włożyła ręce do kieszeni. Nie rozumiałem kobiet i potwierdziło się to właśnie przy Hannah, bo moja mama, będąc jedynym przykładem, nie mogła reprezentować całego swojego gatunku.
- Skoro nie czułaś się najlepiej, powinnaś zostać w domu. Epidemia grypy opanowała już całe Leeds, to wcale nie tak daleko, jak nam się wydaje. – Uśmiechnąłem się troskliwie i najładniej, jak tylko potrafiłem. Miałem wrażenie, że mnie nie słucha, że zmierza tylko i wyłącznie po kilogram jabłek, a w tej wędrówce, to właśnie Harry Styles jest piątym kołem u wozu.
- Wszystko w porządku – powtórzyła i usłyszałem ciche westchnięcie. Czułem się niepotrzebny, ale z drugiej strony nie potrafiłem odejść tak po prostu. To po 1. Nie było w moim stylu i po 2. Nie było w stylu zakochanego w aniele Harry’ego Edwarda.
- W takim razie, powinnaś wrócić się po szalik i czapkę, grypa nadal na ciebie czeka.
- Nawet jeśli mnie złapie, sama doskonale wie, że kiedyś umrę. Na to, czy na coś innego. Gdybym miała przejmować się każdą byle infekcją, już dawno umarłabym ze stresu. Śmierć i tak kiedyś nas złapie i złudna jest myśl o nieśmiertelności – powiedziała zupełnie poważnie, imponując mi swoją inteligencją i tym, że w tej sytuacji umiała znaleźć coś imponującego. Chociaż… w sumie, gdy jest się na tyle inteligentnym jak Hannah Nicholls, nie myśli się o tym, czy coś akurat komuś imponuje, tylko robi się to automatycznie. I za to ją kochałem, wtedy i w każdej innej sytuacji. Z tą nieśmiertelnością trafiła w samo sedno… Nigdy nie myślałem o tym, w jaki sposób umrę, czy na moim pogrzebie pojawi się nauczycielka od chemii i czy ktokolwiek, prócz mojej mamy będzie tam płakał. Nie wyobrażałem sobie, że nagle staje się ciemność i mnie nie ma. Że nie jestem w stanie pomyśleć o czymś, ruszyć się i wykonywać podstawowych czynności, a ludzie żyją beze mnie.
Przełknąłem ślinę, szukając właściwej odpowiedzi, ale uznałem, że nie jest tam potrzebna. Wystarczy zmienić temat, bo w poprzednim już wszystko zostało powiedziane i nawet zgadza się teoria, że ostatnie słowo musi należeć do kobiety, jakiekolwiek by ono nie było.
- Gdzie idziemy? – zapytałem, kiedy zwolniła, wchodząc na teren Skweru Trzech Wojowników. Sklepów w pobliżu nie było, a jeśli jakiś się znajdował, to na pewno nie należał do tych spożywczych, a raczej monopolowych. Kiwnęła głową na tabliczkę z nazwą parku, jakby nasza obecność tutaj była oczywista. Czy każdego swojego adoratora zaprowadza na skwer w wełnianej spódnicy i  uwodzi Nicnierobieniem?
Nicnierobienie ( w przypad. aniołów) – niewielki, słodki uśmiech, patrzące na człowieka zielonkawe oczy w sposób szczególny i uginający nogi oraz trzymanie delikatnych, bladych dłoni w kieszeniach kurtki.
Zerknęła na mnie szybko i kiedy od razu się uśmiechnąłem, speszona odwróciła wzrok. Wyobrażałem sobie nasze kolejne spotkanie mniej więcej tak: Oh Harry, zakochałam się w tobie od pierwszego wejrzenia, pocałuj mnie, jeśli tylko potrafisz.
Dopiero teraz widzę, jak bardzo żałośnie to brzmi, a poza tym nie potrafiłem się całować… chyba.
- Mój tato jest zdenerwowany, nie chciałam narazić cię na nieprzyjemności. – Zatrzepotała rzęsami zupełnie nieświadomie, bawiąc się suwakiem kurtki. Przyglądałem się jej palcom, które posiniały od zimna i zaczęły przypominać mi kabanoski. Bardzo się zmartwiłem.
- Rozumiem – odparłem i wyciągnąłem z kieszeni parę czarnych rękawiczek, które kupiłem kilka sezonów temu i nadal z nich nie wyrosłem. – Trzymaj, widzę, że ci zimno.

Potrząsnęła głową, ale po chwili chwyciła je i z rozbawieniem włożyła na dłonie. Były kilka centymetrów za duże i  wyglądało to komicznie. Wiedziałem, że chciała zapytać, co tu robię i nawet zdążyła otworzyć usta, ale zawiesiła się, patrząc w głąb parku. Również tam patrzyłem, poprawiając nieśmiało jej lewą rękawiczkę. To był jeden z tych momentów, kiedy zapominasz o rzeczywistości, tępo patrzysz w jedno miejsce i myślisz, co teraz może się zdarzyć. Moja dłoń została przy jej delikatnie zetknięta lecz nie zaciśnięta. Nie cofnęła ręki, ale też nie patrzyła na mnie. Wszystko wydawało mi się bardzo dziwne, ale nie tak bardzo, aby mógł włożyć dłoń z powrotem do kieszeni lub zacząć jakikolwiek temat. Czas się zatrzymał.

sobota, 1 lutego 2014

Chapter Two

Zdążyłem spojrzeć na zegarek, który dostałem jeszcze od ojca, a ona zdjęła sklepowy uniform i skierowała się do magazynu. Wychyliłem się z pufy, aby ujrzeć cokolwiek, ale dziewczyna zatrzasnęła za sobą drzwi.  Wstałem i podszedłem bliżej, licząc na to, że za chwilę wyjdzie i zobaczę ją z bliska. Absolutnie nie byłem w stanie jakoś jej poderwać, choć pomyślałem od razu o zapytaniu się o ceny tych granatowych skarpet, które akurat zobaczyłem. W zasadzie pomysł nie wydawał się być taki zły w mojej głowie, ale w rzeczywistości wyszedłbym na zupełnego błazna. Nie potrafiłem postawić wszystkiego na jedną kartę. To było coś, czego nie odziedziczyłem po ojcu. Po trupach do celu… Do tej pory nie wiem do kogo się wrodziłem, ale moja mama z ich dwojga, była tą bardziej skrytą, ale też bardziej uczuciową. Sam nie wiem, czy taki byłem i czy taki jestem, bo u facetów uczuciowość pokazuje się zupełnie inaczej i w innych sytuacjach. Wiem tylko, że jeśli potrafiłem się zakochać, to nie było ze mną tak źle.
Zacząłem przerzucać wieszaki z damskimi marynarkami, które wisiały zaraz obok magazynu. Przez uchylone drzwi widziałem, jak dziewczyna zakłada wrzosową kurtkę i bordowe buty. Miałem wrażenie, że czuje mój wzrok na sobie, ale zupełnie się tym nie przejmuje. Wiedziałem potem, że moje wrażenie było złudne. Kiedy złapała za klamkę, utkwiłem wzrok w częściach garderoby, których kurczowo się chwyciłem i usłyszałem chrząknięcie. Spoglądała na mnie z zaciekawieniem i skrzyżowała ręce na piersiach.
- To dział damski – powiedziała i uśmiechnęła się delikatnie. Gwałtownie przerzuciłem kolejne wieszaki i ze skupieniem oglądałem fason marynarek. Myślałem nad tym, co odpowiedzieć, bym nie zabrzmiał głupio, ale też by było w tym odrobinę podrywu. Ostatecznie zacisnąłem oczy i znowu na nią spojrzałem. Musiałem wymyślić coś na poczekaniu, bo usłyszałem jej westchnięcie już drugi raz.
- Szukam prezentu… dla… mojej dziewczyny. – W myśli skarciłem się potwornie za to, co powiedziałem. Wiedziałem, że inteligencja nigdy nie lała się z moich uszu litrami, ale nie sądziłem, że jest ze mną tak źle. Puściłem rękaw żakietu i zagryzłem wargę. Musiałem pomyśleć nad czymś, co choć trochę poprawi moja sytuację. Myśl, myśl, myśl.
- Ładnie wyglądałabyś w tym… - Wskazałem na bladoróżowy i spojrzałem na nią. Była nieco zmieszana, ale po chwili zarumieniła się. Przytaknęła i przydeptała jeden bordowy but o drugi.
- Będzie idealnie pasował twojej dziewczynie – odparła, a jej nierównomierne wypieki na bladej twarzy powoli zaczęły zanikać. Odwróciła głowę, kiedy usłyszała swoje imię.
Hannah. Zapadło w mojej pamięci i nie chciało ulecieć, dopóki nie poznałem pasującego idealnie nazwiska, komponując się w całość, ale potem z ucieczką z umysłu też nie było tak łatwo. Hannah Nicholls. Pasuje, prawda? Szeroki uśmiech, ciemne oczy na tle bladej twarzy, patrzące na mnie w sposób szczególny. Delikatność, prawda i otwarcie do świata, nawet gdy ten nie był otwarty dla niej. To właśnie oznacza imię Hannah, choć w żadnym imienniku tego nie znajdziesz. Nie wiem, czy nazwiesz mnie teraz romantykiem, ale być może tak jest. Nie jestem romantykiem. Jestem człowiekiem prawdziwym, opisującym piękno prawdziwe. Harry? Przestań płakać.
- Hannah? – Drobniutka blondynka za ladą stanęła na palcach i zaczęła machać do mojego anioła. Gdy tylko zwróciła na siebie uwagę, wskazała na drzwi, przy których stał wysoki, potężny mężczyzna, o niezbyt miłym wyrazie twarzy. Gdy tylko spotkałem się z nim wzrokiem, poczułem zimny dreszcz. Był nieprzyjemny i samym spojrzeniem dał mi do zrozumienia, abym nie wchodził mu w drogę. W zasadzie wtedy, nie miałem jeszcze pojęcia co oznacza wchodzenie mu w drogę. Jak się okazało, to nie oznaczało wcale wyzywanie go od starych zgrzybiałych pakerów, zarośniętych brudasów, czy coś w tym stylu. Raczej tyczyło się to niedotykania jego córki, jak się po chwili okazało, Hannah.
- Twój tata tam czeka! – pisnęła jeszcze blondynka i powróciła do kasowania podkoszulek i odrywania od nich plakietek zabezpieczających rzeczy od kradzieży. Kiedy powróciłem wzrokiem na mojego anioła, jego już tam nie było i dopiero po wytężeniu umysłu spojrzałem na mężczyznę, około 50-letniego, który dalej tam stał. Tym razem przytulał ponad ziemią Hannah i mimo tego, że wyglądał na silnego, w jego ruchach widziałem jedno.Delikatność, ale nie dlatego, że był taki z natury. Był delikatny, bo tego wymagała sytuacja. Czego jak wszystkiego, dowiedziałem się dużo później.
Hannah nawet mi nie pomachała, po prostu wyszła bez słowa. Od tego momentu w każde popołudnie przychodziłem do galerii, siadałem na ławce naprzeciwko drzwi sklepowych i obserwowałem ją. Kiedy chowała się gdzieś za regałami, wchodziłem do sklepu i jak gdyby nigdy nic kupowałem papierowe torby, przeglądając je uprzednio kilka razy, z czego jeden raz trwał od 10 do 15 minut. Wiedziałem, że mnie widziała. Rumieniła się zawsze w ten sam sposób. Niemal niezauważalnie i w rożnych miejscach. Może nie wyglądało to zbyt zdrowo, ale na pewno całkiem słodko. Pragnąłbym dodać, że po dwóch tygodniach całkowicie zbankrutowałem, kupując codziennie papierową torbę za 25 centów.
Dokładnie 16-stego dnia odkąd zacząłem tam przyłazić, wszedłem do sklepu jakby nigdy nic i usiadłem na pufie, skupiając się na męskich kozakach z suwakiem. Kiedy uznałem, że to dobra pora, uniosłem wzrok i zacząłem jej szukać. Byłem ciekaw, w co jest dzisiaj ubrana, czy pod uniformem ma wełnianą spódnicą, czy czarne wąskie spodnie, jednak nie mogłem jej znaleźć. Poczułem dziwne ukłucie w sercu, które zaczęło bić zgoła szybciej. Rozglądałem się jak debil albo przynajmniej członek mafii, który bada teren pełen czyhającej na niego policji. Nigdzie jej nie było. Nie mogłem znaleźć Hannah Nicholls, miejscowego anioła i pracownicy sklepu z odzieżą.
Podszedłem do kasy i zaczepiłem tę samą blondynkę, która wcześniej wołała mojego anioła. Spojrzała na mnie z dołu i zalotnie zaczesała grzywkę za ucho. – Słucham? W czymś pomóc?
- Nie… To znaczy… - Rozejrzałem się po skarpetach w różnych kolorach tęczy, aby zupełnie zbić ją z tropu. – Co się dzieje z Hannah? Ma dzień wolnego?
Blondynka spojrzała na drugą rudą, stojącą tuż obok niej i wiedziałem, że nie ma pojęcia, co mi odpowiedzieć. Cokolwiek było nie tak, było zagadką, a zagadki Harry w wieku 17 lat musiał rozwiązywać. Choćby najstraszniejsze.
- Nie rozumiem, czego od niej chcesz. Marnujesz się – odparła w końcu i zlustrowała mnie wzrokiem. Ah tak, słodziutkie blondynki, zalotne tapeciary, bogate idiotki. Uniosłem jedną brew, aby zaakcentować głupotę jej wypowiedzi.
Nie byłem niemiły, nie potrafiłem taki być, ponieważ wychowała mnie moja matka. Najmilsza z najmilszych w całym Zjednoczonym Królestwie.
- Gdybym tak uważał, zapewne już by mnie tu nie było.
Blondynka wzruszyła ramionami i szybkim krokiem ruszyła ku starszej pani, która zrzuciła kilka wieszaków w dziale męskim. Popatrzyłem na tęższą rudą, która od razu westchnęła i wyjęła spod lady karteczkę i długopis. Uśmiechnąłem się mimowolnie i bardzo dumne, bo uzyskałem cząstkę tego, co miałem uzyskać. Miałem adres Hannah Nicholls, miejscowego anioła, pracownicy sklepu z odzieżą.
- Sprawdź – rzuciła ruda. – Jak się dowiesz, daj znać. Tylko… uważaj na jej ojca. – Uśmiechnęła się delikatnie i wróciła do pracy.

Oh bez obaw, nie miałem zamiaru narażać się komuś, kto wygląda jak nawiedzony woźny, który innej pracy nie mógł znaleźć przez pięćdziesiąt lat.