Chciałem dać cynk mamie, że mogę pojawić się w domu nieco
później, ale z tego całego podniecenia zapomniałem, że ktokolwiek może martwić
się o moje życie. Mimo tego, że mieszkałem w Grimsby od urodzenia, nie mogłem
powiedzieć, że znam to miasto jak własną kieszeń. Wiedziałem, jak dojechać na
plażę, do galerii, kina, szkoły, babci i Kanawoshiego – mojego kumpla azjaty z
podstawówki. Każde inne ulice były albo tymi, przez które przeciskałem się do
powyższych miejsc, albo tymi, których nie znałem. Adres Hannah Nicholls był
jednym z tych. W drodze próbowałem wyobrazić sobie, jak będzie wyglądała nasza
druga rozmowa, o co zapytam, jak zareaguje na mnie jej ojciec, ale
nie byłem w stanie niczego przewidzieć. Taka jest prawda, żaden człowiek nie
potrafi przewidzieć przyszłości i nawet jeśli myśli, że to zrobił, była to
tylko niewielka pomoc dla losu, który wziął pod uwagę jego chęci. Zazwyczaj
jednak, ma w dupie to, czego chcesz, bo gwiazdy wcale
nie spełniają życzeń.
Jak się oczywiście okazało, to wszystko, co sobie
wyobrażałem, wyglądało zupełnie inaczej.
Odnalazłem wreszcie odpowiednią ulicę, która wbrew pozorom
nie znajdowała się na obrzeżach Grimsby i zapukałem do drzwi. Długo nikt mi nie
odpowiadał, ale po kilku minutach zauważyłem mocne szarpnięcie klamki i
wyłaniającą się zza drzwi twarz ojca mojego anioła. Ten sam wyraz twarzy zachowywany
był chyba na każdą możliwą okoliczność i nie zmieniał się nawet od święta.
Zacząłem się martwić, bo dotarło do mnie, że pracownice sklepu z odzieżą na
pewno wiedziałyby o nadchodzącym urlopie Hannah, więc musiała to być jakaś
nieoczekiwana niedyspozycja.
Mężczyzna obejrzał mnie dokładnie i zacisnął szczękę. Miałem
wrażenie, że to czas na ucieczkę i daje mi kilka sekund, bo z racji tego, że
byłem chudym dzieciakiem, powinienem dostawać fory. On chyba jednak, niezupełnie
o tym pomyślał i kiedy uchylił usta, dało się usłyszeć jedynie:
- Czego tutaj szukasz? – sapnął, chowając się znowu za
drzwiami. Wychyliłem się, spoglądając w głąb mieszkania i za tą ciekawość
zostałem ukarany pozostawieniem drzwi otwartych jedynie na kilka centymetrów.
- Szukam Hannah – odparłem i starałem się uśmiechać.
Obrócił się i patrzył za siebie kilka długich sekund,
podczas których rozglądałem się dookoła i nuciłem w myślach „Everything’s
alright” do mojej własnej, wymyślonej melodii. Hannah Nicholls była cholernie
blisko i czułem jej obecność, prawie taką, jak codziennie w sklepie z odzieżą.
W tamtych chwilach jednak, gdybym tylko chciał, mogłem jej dotknąć, choćby
przez przypadek, a teraz nie miałem takiej możliwości. Z przyczyn oczywistych –
nie widziałem jej.
Mężczyzna zniknął, a po chwili przy drzwiach pojawiła się
moja drobna brunetka mocno zaciskająca usta. Patrzyła na mnie pytająco, ale
doskonale wiedziała kim jestem. Nie poznała mojej historii (w zasadzie na pewno
nie była tak bogata jak jej i sens jej opowiadania był znikomy), ale z
pewnością zauważyła, że włóczę się po sklepie, w którym pracuje, codziennie.
Miała spokojną twarz i zmęczone oczy, była bledsza niż zawsze, dlatego
pozwoliłem sobie zadać pytanie pierwszy, zanim spytała, co tutaj właściwie
robię i do cholery, skąd mam jej adres.
- Jesteś chora? – Mój głos nieco się zmienił i miałem
wrażenie, że sam – ponieważ tego nie kontrolowałem – stara się brzmieć na
doroślejszy. Anioł spojrzał na mój plecak, który spoczywał na moich stopach,
aby tylko nie dotknąć betonu. Zdawało mi się, że nie chciała odpowiadać na to
pytanie, ale nie byłem w stanie stwierdzić z jakiego powodu, choć byłem uważany
za jednego z inteligentnych przedstawicieli mojego gatunku.
Potrząsnęła głową, chwyciła kurtkę z wieszaka i wyszła do
mnie bez słowa. Kiwnęła na plecak, jakby chciała powiedzieć, że beton przed
wycieraczką jest zdezynfekowany i spokojnie można położyć na nim wszystko,
nawet drugie śniadanie. Zaczęła iść w stronę furtki, więc ruszyłem za nią i
ciągle uważnie przyglądałem się jej ruchom. Nie wiedziałem, czy zamierza iść ze
mną na spacer, uciec od mojej wkurzającej twarzy, czy zmierza do miejscowego
sklepu po kilogram jabłek bez żadnego powodu.
- Wyglądasz blado. – Zacząłem naciskać na ten sam temat, by
w końcu uzyskać odpowiedź, która teraz wydawała mi się oczywista. Gdyby była
chora, nie wyszłaby na ten mróz, w dodatku bez czapki i szalika.
- Źle się czułam, wszystko w porządku – odparła w końcu i
włożyła ręce do kieszeni. Nie rozumiałem kobiet i potwierdziło się to właśnie
przy Hannah, bo moja mama, będąc jedynym przykładem, nie mogła reprezentować
całego swojego gatunku.
- Skoro nie czułaś się najlepiej, powinnaś zostać w domu.
Epidemia grypy opanowała już całe Leeds, to wcale nie tak daleko, jak nam się
wydaje. – Uśmiechnąłem się troskliwie i najładniej, jak tylko potrafiłem.
Miałem wrażenie, że mnie nie słucha, że zmierza tylko i wyłącznie po kilogram
jabłek, a w tej wędrówce, to właśnie Harry Styles jest piątym kołem u wozu.
- Wszystko w porządku – powtórzyła i usłyszałem ciche
westchnięcie. Czułem się niepotrzebny, ale z drugiej strony nie potrafiłem
odejść tak po prostu. To po 1. Nie było w moim stylu i po 2. Nie było w stylu
zakochanego w aniele Harry’ego Edwarda.
- W takim razie, powinnaś wrócić się po szalik i czapkę,
grypa nadal na ciebie czeka.
- Nawet jeśli mnie złapie, sama doskonale wie, że kiedyś
umrę. Na to, czy na coś innego. Gdybym miała przejmować się każdą byle
infekcją, już dawno umarłabym ze stresu. Śmierć i tak kiedyś nas złapie i
złudna jest myśl o nieśmiertelności – powiedziała zupełnie poważnie, imponując
mi swoją inteligencją i tym, że w tej sytuacji umiała znaleźć coś imponującego.
Chociaż… w sumie, gdy jest się na tyle inteligentnym jak Hannah Nicholls, nie
myśli się o tym, czy coś akurat komuś imponuje, tylko robi się to
automatycznie. I za to ją kochałem, wtedy i w każdej innej sytuacji. Z tą
nieśmiertelnością trafiła w samo sedno… Nigdy nie myślałem o tym, w jaki sposób
umrę, czy na moim pogrzebie pojawi się nauczycielka od chemii i czy ktokolwiek,
prócz mojej mamy będzie tam płakał. Nie wyobrażałem sobie, że nagle staje się
ciemność i mnie nie ma. Że nie jestem w stanie pomyśleć o czymś, ruszyć się i
wykonywać podstawowych czynności, a ludzie żyją beze mnie.
Przełknąłem ślinę, szukając właściwej odpowiedzi, ale
uznałem, że nie jest tam potrzebna. Wystarczy zmienić temat, bo w poprzednim
już wszystko zostało powiedziane i nawet zgadza się teoria, że ostatnie słowo
musi należeć do kobiety, jakiekolwiek by ono nie było.
- Gdzie idziemy? – zapytałem, kiedy zwolniła, wchodząc na
teren Skweru Trzech Wojowników. Sklepów w pobliżu nie było, a jeśli jakiś się
znajdował, to na pewno nie należał do tych spożywczych, a raczej monopolowych.
Kiwnęła głową na tabliczkę z nazwą parku, jakby nasza obecność tutaj była oczywista.
Czy każdego swojego adoratora zaprowadza na skwer w wełnianej spódnicy i uwodzi Nicnierobieniem?
Nicnierobienie ( w
przypad. aniołów) – niewielki, słodki
uśmiech, patrzące na człowieka zielonkawe oczy w sposób szczególny i uginający
nogi oraz trzymanie delikatnych, bladych dłoni w kieszeniach kurtki.
Zerknęła na mnie szybko i kiedy od razu się uśmiechnąłem,
speszona odwróciła wzrok. Wyobrażałem sobie nasze kolejne spotkanie mniej
więcej tak: Oh Harry, zakochałam się w
tobie od pierwszego wejrzenia, pocałuj mnie, jeśli tylko potrafisz.
Dopiero teraz widzę, jak bardzo żałośnie to brzmi, a poza
tym nie potrafiłem się całować… chyba.
- Mój tato jest zdenerwowany, nie chciałam narazić cię na
nieprzyjemności. – Zatrzepotała rzęsami zupełnie nieświadomie, bawiąc się
suwakiem kurtki. Przyglądałem się jej palcom, które posiniały od zimna i
zaczęły przypominać mi kabanoski. Bardzo się zmartwiłem.
- Rozumiem – odparłem i wyciągnąłem z kieszeni parę czarnych
rękawiczek, które kupiłem kilka sezonów temu i nadal z nich nie wyrosłem. – Trzymaj, widzę, że ci zimno.
Potrząsnęła głową, ale po chwili chwyciła je i z
rozbawieniem włożyła na dłonie. Były kilka centymetrów za duże i wyglądało to komicznie. Wiedziałem, że
chciała zapytać, co tu robię i nawet zdążyła otworzyć usta, ale zawiesiła się,
patrząc w głąb parku. Również tam patrzyłem, poprawiając nieśmiało jej lewą
rękawiczkę. To był jeden z tych momentów, kiedy zapominasz o rzeczywistości,
tępo patrzysz w jedno miejsce i myślisz, co teraz może się zdarzyć. Moja dłoń
została przy jej delikatnie zetknięta lecz nie zaciśnięta. Nie cofnęła ręki, ale
też nie patrzyła na mnie. Wszystko wydawało mi się bardzo dziwne, ale nie tak
bardzo, aby mógł włożyć dłoń z powrotem do kieszeni lub zacząć jakikolwiek
temat. Czas się zatrzymał.