środa, 2 kwietnia 2014

Chapter Five

Przepraszam za zwłokę, ale lubię przemyśleć to, co chcę napisać i poczekać na olśnienie. Choćby to miało trwać miesiącami, musi być dobre. A nawet lepsze. 
I... komentarze mnie motywują. Dziękuję za wszystkie i proszę o więcej! 



Po kilku długich i dłuższych dniach postanowiłem jednak udać się do galerii i odwiedzić Hannah. W zasadzie to nie była przemyślana decyzja, a spontaniczna dlatego, że miałem dosyć zrzędzenia mojej mamy i babci, które usiłowały za niewielkie pieniądzę zrobić z naszego salonu architektoniczne cudo. Babcia przyjechała na cały tydzień, a zdążyła wyprowadzić mnie z równowagi już po kilku minutach.

Harry, ty się w ogóle nie czeszesz. Harry, w czym ty chodzisz. Harry, jesteś wciąż za chudy.

Dobrze, że zabrała się za mnie, bo włosy od razu zaczęła układać, podarowała mi czerwony sweter z bałwanem i kilka tłustych pączków z budyniem. Miałem zostać na bawarkę, ponieważ chciała się dowiedzieć, co u mnie słychać, ale ja właśnie wtedy postanowiłem, że przed zamknięciem dowiem się, co u mojego anioła. 
Śniła mi się każdej nocy, tak jak teraz, ale wtedy nie budziłem się z krzykiem i nie oblewał mnie zimny pot. Miałem wrażenie, że to wszystko toczy się w dziwnym tempie, spotyka mnie w dziwnym momencie i ma jakiś dziwny sens. Teraz wydaje mi się, że po prostu miało mi to pokazać najważniejsze wartości w życiu, ale nie ukrywam, że czuję się zraniony. Więc jeśli Hannah Nicholls śniła mi się każdej nocy ubrana w białą sukienę i wianek, byłem przekonany, że to przeznaczenie, ale nie potrafiłem z tego skorzystać.
Prześlizgnąłem się między ludźmi na ruchomych schodach i przez przypadek popchnąłem staruszkę niosącą doniczkę z kwiatkiem większym niż ona. Nie obróciłem się nawet, by zobaczyć, czy wszystko z nią okej, tylko wparowałem do sklepu z odzieżą. Nazwa nagle pojawiła mi się przed oczami. "Staying Clothes" był sklepem z większością ubrań raczej eleganckich, ale chyba każdy mógłby znaleźć tam coś dla siebie. Nie chcę oczywiście robić reklamy, ale gdyby ktoś rzucił mi groszem za to, co napisałem, nie byłbym wcale taki zły.
Hannah od razu rzuciła mi się w oczy. Była tego dnia ubrana lepiej niż zwykle, a makijaż ozdabiał jej twarz. Schowałem się za jedną z kolumn, żeby najpierw przeanalizować jej wygląd. Miała na sobie delikatną, pastelową sukienkę przed kolano, czarne czółenka i czarny, krótki żakiet. 
Oparłem się o kolumnę plecami i spojrzałem w sufit. Zacząłem zastanawiać się, co mógłbym jej powiedzieć. Stawiałbym na tani podryw i przypomnienie naszych niemalże splecionych rąk, czy raczej ułożył wiersz? Nie, na to na pewno nie byłoby mnie stać. Co jeśli ona po prostu przez tych parę dni znalazła sobie kogoś innego, dla kogo właśnie dziś wygląda lepiej? Postawiłem na delikatną zazdrość, która tak naprawdę tylko z mojej strony miała tak wyglądać.
Pewnym krokiem podszedłem do niej i odłożyłem na ladę wieszak, który właśnie trzymała w dłoni. Wydawało mi się, że jestem stanowczy aż nadto i może się to wydawać dziwne, ale w tamtym momencie na pewno o tym nie myślałem. Stała przede mną nieco zszkowana i przełożyła część włosów na prawe ramię. Wyglądała inaczej, zupełnie inaczej. To nie tak, że nie podobał mi się nowy image, ale to chyba nie było to, w czym się zakochałem. 
- Kim jest ten szczęściarz? - zapytałem, odchrząkając delikatnie, by uchodzić za niewzruszonego jej miłosnymi wyborami. - Znam go?
Nie byłem w tym najlepszy. Nawet debil wiedziałby, że jestem zazdrośnikiem. Sam wcześniej tego nie wiedziałem, ale skąd mógłbym, jeśli ostatnią dziewczyną, na którą patrzyłem inaczej i wzdychałem do niej była Denise w drugiej klasie podstawówki. 
Uśmiechnęła się znacząco i ponownie wzięła do ręki wieszak. Odwracając wzrok, założyła na niego ołówkową spódnicę. Zacząłem stukać palcami o ladę, co wydało się jeszcze bardziej żałosne.
- Bradley de Rowne - odparła sucho, ale widziałem, że ukrywa chichot. Okej, Harry, spokojnie. Musiałem zachowywać się tak, jakby to dla mnie nie miało żadnego znaczenia. Przytaknąłem i zacisnąłem usta w nerwowym uśmiechu. Była dumna, cholernie dumna, że wyprowadziła mnie z równowagi, ale zwycięstwo przyprawiło ją bardziej o rumieńce niż o chęć śpiewania hymnu kibiców.
- Jasne... więc życzę udanej randki. - Przełknąłem ślinę. - W razie gdybyś... potrzebowała podwózki albo... źle się czuła, dzwoń.
Nie, nie mam auta... Ani nawet prawa jazdy. Zawsze mogłem proponować przejażdżkę na bagażniku roweru mojej mamy. Kontekst zdradził znaczenie? Nie, przecież nie.
Zaśmiała się, pokazując wszystkie zęby. Naprawdę wyglądała przepięknie i już przestało przeszkadzać mi to, że nie była tą samą Hannah. Rozejrzała się jeszcze dookoła, sprawdzając czy ktokolwiek nas słyszy i kiedy zauważyła badawczy wzrok drobnej blondynki, przybliżyła się do mnie.
- Bradley byłby zaskoczony tym, że ktoś jest o niego zazdrosny. - Zagryzła wargę, sama nie wiedząc jak bardzo kokieteryjne to było. Ale cholera, przecież już kogoś miała...
- Nawet o tym nie pomyślałem. Chciałbym tylko zauważyć, że wyglądasz jak inna osoba.
Nigdy nasza rozmowa nie była tak długa. Konwersacja z Hannah wydawała się być najlepszą, jaką mogłem kiedykolwiek z kimkolwiek przeprowadzić. Nic nie było jasne, tak samo jak wszystko było jak najbardziej inteligentne i przemyślane.
- Cóż, najwidoczniej Bradley zasłużył na ten widok. Ciąglę myślę, że jesteś zazdrosny - powiedziała po chwili zastanowienia. Czyżby nowy wygląd podarował jej nowy charakter? Była pewniejsza siebie, chociaż każde słowo przychodziło jej jakby z niemałym trudem, który starała się ukryć.
- Myślę, że Hannah Nicholls też się myli - odparłem i czekałem na jej reakcje. Wydawała się zaskoczona tym, że znam jej całkowite imię i nazwisko. Brzmiało to tak, jakbym śledził jej życie. Czy mogła mnie spytać o imię psa? Mogła. Odpowiedź była prosta: psa nie miała. Stawiałem na to, że powodem braku psa był jeden z trzech wariantów:
a) Miała silne uczulenie na sierść; inną chorobę (nawet związaną z jej nieobecnością w pracy)
b) Jej choleryczny - jak mniemam - ojciec w życiu by na to nie pozwolił
c) Nie lubiła zwierząt
Trzeci wariant jest kompletnie bez sensu, więc w ostatecznym rozrachunku odpada. 
- Myślę, że... jednak Harry jakiś tam, potrafi być zazdrosny o właściciela agencji modelek Bradleya de Rowne tylko z tego powodu, iż na potrzeby mojej nowej pracy, umalowałam rzęsy. 
- O kogo...?

środa, 5 marca 2014

Chapter Four

Patrząc przez pryzmat powolnego lub szybszego umierania, zatrzymywanie czasu jest przydatne, a nawet cholernie potrzebne. Choć z naukowego punktu widzenia, nie da się zatrzymać czasu, można stworzyć swoją małą wieczność i odczuwać to właśnie w ten sposób. Tamten czas był dla mnie nauką życia tak, jakby chwile spędzone z Hannah były wiecznością zatrzymaną w kilku miesiącach. Chroniło nas to przed śmiercią, a właściwie odstawiało na późniejszy termin. Zastanawiacie się pewnie, o czym wtedy myślałem. Oprócz tego, że dekoncentrowała mnie jej zimna, nawet przez rękawiczkę, dłoń, zastanawiałem się, jak wykonać jakikolwiek  krok. Mój wzrok stanął tępo na jednej z ławek i zacząłem myśleć o przyszłości. To ten moment, kiedy cholernie jej chcesz. Wiecie jak to jest, kiedy zdajecie sobie sprawę, co Was czeka? Nie chciałbym wiedzieć, że umrę, bo mimo świadomości, że muszę korzystać z życia, póki je mam, przygnębiałoby mnie uczucie powolnego umierania i oczekiwałbym na sam ten moment bardziej niż działałbym. Wolę, żeby ukłuło mnie to w najmniej oczekiwanym momencie, nawet gdybym miał być śmiertelnie chory. Chcę do końca swojego życia zachowywać się tak, jakbym nie wiedział, ze śmierć mnie spotka, ale też nie chcę uważać, że jestem nieśmiertelny. To dość skomplikowane, ale taki właśnie jestem. I byłem. Nie chciałem być jak Hannah Nicholls, choć bycie idealnym człowiekiem odpowiadałoby mi w 100 procentach.
Poruszyłem delikatnie dłonią, a ona szybko ją odsunęła. Wydawała się trochę przestraszona, kiedy zacisnęła usta i próbowała coś powiedzieć. Spojrzała w stronę domu, jakby chciała wracać. Nie umiałem jej zatrzymać i bałem się, że już nigdy jej nie zobaczę.
- Pojawisz się jutro w pracy? - zapytałem, odpowiadając sobie w myślach. Musiała wrócić, chociaż zdałem sobie sprawę, że i ja muszę wrócić, jednak nie do pracy, a do szkoły. Chciałem zapytać ją, gdzie się uczy, ale nagle to pytanie wydało mi się zbyt dziwne. Była nader inteligentna i nie potrzebna była jej szkoła, poziom byłby za niski.
Kiwnęła głową i spojrzała na mnie. - Czemu mnie śledzisz?
Uśmiechnąłem się pod nosem i zacisnąłem szalik na szyi, kiedy zawiał mocniejszy wiatr. Mimo tego, że najchętniej rzuciłbym się na nią, pocałował i od razu zaprosił na kolację, wydało mi się odpowiednim jedynie udawanie flirciarza, ale takiego niezbyt zainteresowanego. Brakowało mi tylko papierosa i butów w panterkę...
- Czemu nie byłaś w pracy? - Postanowiłem, że odpowiedź pytaniem na pytanie będzie bardziej elegancka, ale chyba niezbyt zabłysnąłem własną inteligencją.
- Czemu przychodzisz tam codziennie? - Odchrząknęła i zaczęła iść w stronę ławki. Miałem wrażenie, że nieco się zmęczyła i musi usiąść. Od razu złapałem ją za łokieć (byłem chyba bardziej delikatny niż jej ojciec) i próbowałem pomóc. Wyrwała rękę spod moich palców i usiadła sama.
- Źle się czujesz?
- Nie, czemu muszę być chora, żeby móc usiąść na ławce bez podejrzeń? Czemu muszę być chora, żeby nie przyjść do pracy? Nie masz czasem ochoty po prostu posiedzieć w domu, pogapić się na programy sportowe, chociaż prawdopodobnie w ogóle na owym sporcie się nie znasz i wypić herbatę w ciepłym łóżku? - powiedziała prawie jednym tchem i oparła pięty o ławkę, siadając skulona.
- Zawsze mam taką ochotę, oglądam kanały sportowe na okrągło. Najbardziej interesuje mnie curling i snooker, chociaż nie wiem, o co tam chodzi - odparłem i klapnąłem obok niej niezbyt zgrabnie. Najpierw popatrzyłem w dal, żeby nie budzić podejrzeć, a potem przysunąłem się delikatnie w jej stronę. Myślę, że nie zwróciła na to uwagi.
- To nie może być skomplikowane, w końcu masz taką... jakby tarczę. Kółko niebieskie i kółko czerwone, rzucasz tym czymś, żeby trafić w sam środek. Zawsze kibicuję drużynie z żółtymi kamieniami. - Spojrzałem na nią. Była bardzo skupiona i wyobrażała sobie (tak myślę) taflę lodu z tarczą, kamieniami i zawodnikami. Była cholernie słodka, kiedy zaciskała usta.
- Chciałbym kiedyś w to zagrać - powiedziałem po chwili i zatrzymałem wzrok na jej wełnianej spódnicy. Wiedziałem, że to nie jest ostatni krzyk mody, ale wszystko, co nosiła Hannah Nicholls pasowało do niej i tylko do niej naprawdę idealnie. To, jak wyglądała i co miała na sobie, składało się w jedną, kompletną całość. Bez którejś z tych rzeczy, Hannah nie byłaby Hannah, a ja nie byłbym sobą, nie będąc w niej zakochanym.
- Jeśli tylko potrafisz nas sklonować* - odparła i uśmiechnęła się szeroko. Pierwszy raz zobaczyłem ją w najszczerszym, dużym uśmiechu, który był kierowany tylko do mnie. Mogę szczerze przyznać, że podobał mi się bardziej niż każdy, którym obdarowywała klientów.
Zaczęło wiać bardzo mocno i musiałem odprowadzić ja do domu. Martwiłem się, że będzie chora całą drogę i chciałem ją przytulić, ale najwidoczniej należę do tchórzy. Wyśmiałaby mnie albo odepchnęła... Tak przynajmniej myślałem.
Kolejny dzień spędziłem w szkole, rozmawiając z Philipem o wszystkim i o niczym. O grach komputerowych, o nowym serialu na BBC2, o koncercie jakiegoś zespołu punkowego, na który się wybiera i o innych pierdołach. Nie darzyłem go takim zaufaniem, bym mógł powiedzieć mu, że się zakochałem. Nie chciałem też robić z tej sytuacji kiczowatej historyjki, bo miała ona mieć jak najbardziej inteligentny charakter. Philip był moim kumplem, ale chyba nie przyjacielem. Różnica między nami polegała na tym, że ja miałem tylko jego, a on miał dwustu takich jak ja. Nawet jeśli spędzał ze mną większość czasu (ponieważ chodziliśmy do jednej klasy), nie byłem bogatym jak on dzieckiem i na wiele jego tematów nie znałem odpowiedzi.
- Moja matka znowu kogoś znalazła... Mam dosyć! Gdyby to był jeszcze ktoś wyższej rangi, ale nie! Wybrała kolesia, który jest woźnym w podstawówce na przeciwko. Wygląda, jakby życie było mu niemiłe i to wszystko moja wina. Na dodatek jest jakiś cholernie tajemniczy... Nie wiemy nawet, gdzie mieszka. Ciesz się, że twoja mama nikogo sobie nie szuka - powiedział Philip na jednej z długich przerw, kiedy siedzieliśmy po turecku na nagich płytkach. Kilka damskich kozaczków kopnęło mnie w kolano i gdybym tylko był Philipem na pewno podnieciłoby mnie to bardziej. Nie wiedziałem, co mnie podnieca, bo chyba nie na tym polegała miłość, ale jeśli miałbym powiedzieć, co mi się podoba, na pewno byłby to tyłek prezenterki mojego ulubionego programu - Got Talent. Nie traktowałem kobiet przedmiotowo, ale przecież jestem facetem, coś prymitywnego musi we mnie być.



* - W curlingu jeden team ma 4 zawodników.

sobota, 22 lutego 2014

Chapter Three

Chciałem dać cynk mamie, że mogę pojawić się w domu nieco później, ale z tego całego podniecenia zapomniałem, że ktokolwiek może martwić się o moje życie. Mimo tego, że mieszkałem w Grimsby od urodzenia, nie mogłem powiedzieć, że znam to miasto jak własną kieszeń. Wiedziałem, jak dojechać na plażę, do galerii, kina, szkoły, babci i Kanawoshiego – mojego kumpla azjaty z podstawówki. Każde inne ulice były albo tymi, przez które przeciskałem się do powyższych miejsc, albo tymi, których nie znałem. Adres Hannah Nicholls był jednym z tych. W drodze próbowałem wyobrazić sobie, jak będzie wyglądała nasza druga rozmowa, o co zapytam, jak zareaguje na mnie jej ojciec, ale nie byłem w stanie niczego przewidzieć. Taka jest prawda, żaden człowiek nie potrafi przewidzieć przyszłości i nawet jeśli myśli, że to zrobił, była to tylko niewielka pomoc dla losu, który wziął pod uwagę jego chęci. Zazwyczaj jednak, ma w dupie to, czego chcesz, bo gwiazdy wcale nie spełniają życzeń.
Jak się oczywiście okazało, to wszystko, co sobie wyobrażałem, wyglądało zupełnie inaczej.
Odnalazłem wreszcie odpowiednią ulicę, która wbrew pozorom nie znajdowała się na obrzeżach Grimsby i zapukałem do drzwi. Długo nikt mi nie odpowiadał, ale po kilku minutach zauważyłem mocne szarpnięcie klamki i wyłaniającą się zza drzwi twarz ojca mojego anioła. Ten sam wyraz twarzy zachowywany był chyba na każdą możliwą okoliczność i nie zmieniał się nawet od święta. Zacząłem się martwić, bo dotarło do mnie, że pracownice sklepu z odzieżą na pewno wiedziałyby o nadchodzącym urlopie Hannah, więc musiała to być jakaś nieoczekiwana niedyspozycja.
Mężczyzna obejrzał mnie dokładnie i zacisnął szczękę. Miałem wrażenie, że to czas na ucieczkę i daje mi kilka sekund, bo z racji tego, że byłem chudym dzieciakiem, powinienem dostawać fory. On chyba jednak, niezupełnie o tym pomyślał i kiedy uchylił usta, dało się usłyszeć jedynie:
- Czego tutaj szukasz? – sapnął, chowając się znowu za drzwiami. Wychyliłem się, spoglądając w głąb mieszkania i za tą ciekawość zostałem ukarany pozostawieniem drzwi otwartych jedynie na kilka centymetrów.
- Szukam Hannah – odparłem i starałem się uśmiechać.
Obrócił się i patrzył za siebie kilka długich sekund, podczas których rozglądałem się dookoła i nuciłem w myślach „Everything’s alright” do mojej własnej, wymyślonej melodii. Hannah Nicholls była cholernie blisko i czułem jej obecność, prawie taką, jak codziennie w sklepie z odzieżą. W tamtych chwilach jednak, gdybym tylko chciał, mogłem jej dotknąć, choćby przez przypadek, a teraz nie miałem takiej możliwości. Z przyczyn oczywistych – nie widziałem jej.
Mężczyzna zniknął, a po chwili przy drzwiach pojawiła się moja drobna brunetka mocno zaciskająca usta. Patrzyła na mnie pytająco, ale doskonale wiedziała kim jestem. Nie poznała mojej historii (w zasadzie na pewno nie była tak bogata jak jej i sens jej opowiadania był znikomy), ale z pewnością zauważyła, że włóczę się po sklepie, w którym pracuje, codziennie. Miała spokojną twarz i zmęczone oczy, była bledsza niż zawsze, dlatego pozwoliłem sobie zadać pytanie pierwszy, zanim spytała, co tutaj właściwie robię i do cholery, skąd mam jej adres.
- Jesteś chora? – Mój głos nieco się zmienił i miałem wrażenie, że sam – ponieważ tego nie kontrolowałem – stara się brzmieć na doroślejszy. Anioł spojrzał na mój plecak, który spoczywał na moich stopach, aby tylko nie dotknąć betonu. Zdawało mi się, że nie chciała odpowiadać na to pytanie, ale nie byłem w stanie stwierdzić z jakiego powodu, choć byłem uważany za jednego z inteligentnych przedstawicieli mojego gatunku.
Potrząsnęła głową, chwyciła kurtkę z wieszaka i wyszła do mnie bez słowa. Kiwnęła na plecak, jakby chciała powiedzieć, że beton przed wycieraczką jest zdezynfekowany i spokojnie można położyć na nim wszystko, nawet drugie śniadanie. Zaczęła iść w stronę furtki, więc ruszyłem za nią i ciągle uważnie przyglądałem się jej ruchom. Nie wiedziałem, czy zamierza iść ze mną na spacer, uciec od mojej wkurzającej twarzy, czy zmierza do miejscowego sklepu po kilogram jabłek bez żadnego powodu.
- Wyglądasz blado. – Zacząłem naciskać na ten sam temat, by w końcu uzyskać odpowiedź, która teraz wydawała mi się oczywista. Gdyby była chora, nie wyszłaby na ten mróz, w dodatku bez czapki i szalika.
- Źle się czułam, wszystko w porządku – odparła w końcu i włożyła ręce do kieszeni. Nie rozumiałem kobiet i potwierdziło się to właśnie przy Hannah, bo moja mama, będąc jedynym przykładem, nie mogła reprezentować całego swojego gatunku.
- Skoro nie czułaś się najlepiej, powinnaś zostać w domu. Epidemia grypy opanowała już całe Leeds, to wcale nie tak daleko, jak nam się wydaje. – Uśmiechnąłem się troskliwie i najładniej, jak tylko potrafiłem. Miałem wrażenie, że mnie nie słucha, że zmierza tylko i wyłącznie po kilogram jabłek, a w tej wędrówce, to właśnie Harry Styles jest piątym kołem u wozu.
- Wszystko w porządku – powtórzyła i usłyszałem ciche westchnięcie. Czułem się niepotrzebny, ale z drugiej strony nie potrafiłem odejść tak po prostu. To po 1. Nie było w moim stylu i po 2. Nie było w stylu zakochanego w aniele Harry’ego Edwarda.
- W takim razie, powinnaś wrócić się po szalik i czapkę, grypa nadal na ciebie czeka.
- Nawet jeśli mnie złapie, sama doskonale wie, że kiedyś umrę. Na to, czy na coś innego. Gdybym miała przejmować się każdą byle infekcją, już dawno umarłabym ze stresu. Śmierć i tak kiedyś nas złapie i złudna jest myśl o nieśmiertelności – powiedziała zupełnie poważnie, imponując mi swoją inteligencją i tym, że w tej sytuacji umiała znaleźć coś imponującego. Chociaż… w sumie, gdy jest się na tyle inteligentnym jak Hannah Nicholls, nie myśli się o tym, czy coś akurat komuś imponuje, tylko robi się to automatycznie. I za to ją kochałem, wtedy i w każdej innej sytuacji. Z tą nieśmiertelnością trafiła w samo sedno… Nigdy nie myślałem o tym, w jaki sposób umrę, czy na moim pogrzebie pojawi się nauczycielka od chemii i czy ktokolwiek, prócz mojej mamy będzie tam płakał. Nie wyobrażałem sobie, że nagle staje się ciemność i mnie nie ma. Że nie jestem w stanie pomyśleć o czymś, ruszyć się i wykonywać podstawowych czynności, a ludzie żyją beze mnie.
Przełknąłem ślinę, szukając właściwej odpowiedzi, ale uznałem, że nie jest tam potrzebna. Wystarczy zmienić temat, bo w poprzednim już wszystko zostało powiedziane i nawet zgadza się teoria, że ostatnie słowo musi należeć do kobiety, jakiekolwiek by ono nie było.
- Gdzie idziemy? – zapytałem, kiedy zwolniła, wchodząc na teren Skweru Trzech Wojowników. Sklepów w pobliżu nie było, a jeśli jakiś się znajdował, to na pewno nie należał do tych spożywczych, a raczej monopolowych. Kiwnęła głową na tabliczkę z nazwą parku, jakby nasza obecność tutaj była oczywista. Czy każdego swojego adoratora zaprowadza na skwer w wełnianej spódnicy i  uwodzi Nicnierobieniem?
Nicnierobienie ( w przypad. aniołów) – niewielki, słodki uśmiech, patrzące na człowieka zielonkawe oczy w sposób szczególny i uginający nogi oraz trzymanie delikatnych, bladych dłoni w kieszeniach kurtki.
Zerknęła na mnie szybko i kiedy od razu się uśmiechnąłem, speszona odwróciła wzrok. Wyobrażałem sobie nasze kolejne spotkanie mniej więcej tak: Oh Harry, zakochałam się w tobie od pierwszego wejrzenia, pocałuj mnie, jeśli tylko potrafisz.
Dopiero teraz widzę, jak bardzo żałośnie to brzmi, a poza tym nie potrafiłem się całować… chyba.
- Mój tato jest zdenerwowany, nie chciałam narazić cię na nieprzyjemności. – Zatrzepotała rzęsami zupełnie nieświadomie, bawiąc się suwakiem kurtki. Przyglądałem się jej palcom, które posiniały od zimna i zaczęły przypominać mi kabanoski. Bardzo się zmartwiłem.
- Rozumiem – odparłem i wyciągnąłem z kieszeni parę czarnych rękawiczek, które kupiłem kilka sezonów temu i nadal z nich nie wyrosłem. – Trzymaj, widzę, że ci zimno.

Potrząsnęła głową, ale po chwili chwyciła je i z rozbawieniem włożyła na dłonie. Były kilka centymetrów za duże i  wyglądało to komicznie. Wiedziałem, że chciała zapytać, co tu robię i nawet zdążyła otworzyć usta, ale zawiesiła się, patrząc w głąb parku. Również tam patrzyłem, poprawiając nieśmiało jej lewą rękawiczkę. To był jeden z tych momentów, kiedy zapominasz o rzeczywistości, tępo patrzysz w jedno miejsce i myślisz, co teraz może się zdarzyć. Moja dłoń została przy jej delikatnie zetknięta lecz nie zaciśnięta. Nie cofnęła ręki, ale też nie patrzyła na mnie. Wszystko wydawało mi się bardzo dziwne, ale nie tak bardzo, aby mógł włożyć dłoń z powrotem do kieszeni lub zacząć jakikolwiek temat. Czas się zatrzymał.

sobota, 1 lutego 2014

Chapter Two

Zdążyłem spojrzeć na zegarek, który dostałem jeszcze od ojca, a ona zdjęła sklepowy uniform i skierowała się do magazynu. Wychyliłem się z pufy, aby ujrzeć cokolwiek, ale dziewczyna zatrzasnęła za sobą drzwi.  Wstałem i podszedłem bliżej, licząc na to, że za chwilę wyjdzie i zobaczę ją z bliska. Absolutnie nie byłem w stanie jakoś jej poderwać, choć pomyślałem od razu o zapytaniu się o ceny tych granatowych skarpet, które akurat zobaczyłem. W zasadzie pomysł nie wydawał się być taki zły w mojej głowie, ale w rzeczywistości wyszedłbym na zupełnego błazna. Nie potrafiłem postawić wszystkiego na jedną kartę. To było coś, czego nie odziedziczyłem po ojcu. Po trupach do celu… Do tej pory nie wiem do kogo się wrodziłem, ale moja mama z ich dwojga, była tą bardziej skrytą, ale też bardziej uczuciową. Sam nie wiem, czy taki byłem i czy taki jestem, bo u facetów uczuciowość pokazuje się zupełnie inaczej i w innych sytuacjach. Wiem tylko, że jeśli potrafiłem się zakochać, to nie było ze mną tak źle.
Zacząłem przerzucać wieszaki z damskimi marynarkami, które wisiały zaraz obok magazynu. Przez uchylone drzwi widziałem, jak dziewczyna zakłada wrzosową kurtkę i bordowe buty. Miałem wrażenie, że czuje mój wzrok na sobie, ale zupełnie się tym nie przejmuje. Wiedziałem potem, że moje wrażenie było złudne. Kiedy złapała za klamkę, utkwiłem wzrok w częściach garderoby, których kurczowo się chwyciłem i usłyszałem chrząknięcie. Spoglądała na mnie z zaciekawieniem i skrzyżowała ręce na piersiach.
- To dział damski – powiedziała i uśmiechnęła się delikatnie. Gwałtownie przerzuciłem kolejne wieszaki i ze skupieniem oglądałem fason marynarek. Myślałem nad tym, co odpowiedzieć, bym nie zabrzmiał głupio, ale też by było w tym odrobinę podrywu. Ostatecznie zacisnąłem oczy i znowu na nią spojrzałem. Musiałem wymyślić coś na poczekaniu, bo usłyszałem jej westchnięcie już drugi raz.
- Szukam prezentu… dla… mojej dziewczyny. – W myśli skarciłem się potwornie za to, co powiedziałem. Wiedziałem, że inteligencja nigdy nie lała się z moich uszu litrami, ale nie sądziłem, że jest ze mną tak źle. Puściłem rękaw żakietu i zagryzłem wargę. Musiałem pomyśleć nad czymś, co choć trochę poprawi moja sytuację. Myśl, myśl, myśl.
- Ładnie wyglądałabyś w tym… - Wskazałem na bladoróżowy i spojrzałem na nią. Była nieco zmieszana, ale po chwili zarumieniła się. Przytaknęła i przydeptała jeden bordowy but o drugi.
- Będzie idealnie pasował twojej dziewczynie – odparła, a jej nierównomierne wypieki na bladej twarzy powoli zaczęły zanikać. Odwróciła głowę, kiedy usłyszała swoje imię.
Hannah. Zapadło w mojej pamięci i nie chciało ulecieć, dopóki nie poznałem pasującego idealnie nazwiska, komponując się w całość, ale potem z ucieczką z umysłu też nie było tak łatwo. Hannah Nicholls. Pasuje, prawda? Szeroki uśmiech, ciemne oczy na tle bladej twarzy, patrzące na mnie w sposób szczególny. Delikatność, prawda i otwarcie do świata, nawet gdy ten nie był otwarty dla niej. To właśnie oznacza imię Hannah, choć w żadnym imienniku tego nie znajdziesz. Nie wiem, czy nazwiesz mnie teraz romantykiem, ale być może tak jest. Nie jestem romantykiem. Jestem człowiekiem prawdziwym, opisującym piękno prawdziwe. Harry? Przestań płakać.
- Hannah? – Drobniutka blondynka za ladą stanęła na palcach i zaczęła machać do mojego anioła. Gdy tylko zwróciła na siebie uwagę, wskazała na drzwi, przy których stał wysoki, potężny mężczyzna, o niezbyt miłym wyrazie twarzy. Gdy tylko spotkałem się z nim wzrokiem, poczułem zimny dreszcz. Był nieprzyjemny i samym spojrzeniem dał mi do zrozumienia, abym nie wchodził mu w drogę. W zasadzie wtedy, nie miałem jeszcze pojęcia co oznacza wchodzenie mu w drogę. Jak się okazało, to nie oznaczało wcale wyzywanie go od starych zgrzybiałych pakerów, zarośniętych brudasów, czy coś w tym stylu. Raczej tyczyło się to niedotykania jego córki, jak się po chwili okazało, Hannah.
- Twój tata tam czeka! – pisnęła jeszcze blondynka i powróciła do kasowania podkoszulek i odrywania od nich plakietek zabezpieczających rzeczy od kradzieży. Kiedy powróciłem wzrokiem na mojego anioła, jego już tam nie było i dopiero po wytężeniu umysłu spojrzałem na mężczyznę, około 50-letniego, który dalej tam stał. Tym razem przytulał ponad ziemią Hannah i mimo tego, że wyglądał na silnego, w jego ruchach widziałem jedno.Delikatność, ale nie dlatego, że był taki z natury. Był delikatny, bo tego wymagała sytuacja. Czego jak wszystkiego, dowiedziałem się dużo później.
Hannah nawet mi nie pomachała, po prostu wyszła bez słowa. Od tego momentu w każde popołudnie przychodziłem do galerii, siadałem na ławce naprzeciwko drzwi sklepowych i obserwowałem ją. Kiedy chowała się gdzieś za regałami, wchodziłem do sklepu i jak gdyby nigdy nic kupowałem papierowe torby, przeglądając je uprzednio kilka razy, z czego jeden raz trwał od 10 do 15 minut. Wiedziałem, że mnie widziała. Rumieniła się zawsze w ten sam sposób. Niemal niezauważalnie i w rożnych miejscach. Może nie wyglądało to zbyt zdrowo, ale na pewno całkiem słodko. Pragnąłbym dodać, że po dwóch tygodniach całkowicie zbankrutowałem, kupując codziennie papierową torbę za 25 centów.
Dokładnie 16-stego dnia odkąd zacząłem tam przyłazić, wszedłem do sklepu jakby nigdy nic i usiadłem na pufie, skupiając się na męskich kozakach z suwakiem. Kiedy uznałem, że to dobra pora, uniosłem wzrok i zacząłem jej szukać. Byłem ciekaw, w co jest dzisiaj ubrana, czy pod uniformem ma wełnianą spódnicą, czy czarne wąskie spodnie, jednak nie mogłem jej znaleźć. Poczułem dziwne ukłucie w sercu, które zaczęło bić zgoła szybciej. Rozglądałem się jak debil albo przynajmniej członek mafii, który bada teren pełen czyhającej na niego policji. Nigdzie jej nie było. Nie mogłem znaleźć Hannah Nicholls, miejscowego anioła i pracownicy sklepu z odzieżą.
Podszedłem do kasy i zaczepiłem tę samą blondynkę, która wcześniej wołała mojego anioła. Spojrzała na mnie z dołu i zalotnie zaczesała grzywkę za ucho. – Słucham? W czymś pomóc?
- Nie… To znaczy… - Rozejrzałem się po skarpetach w różnych kolorach tęczy, aby zupełnie zbić ją z tropu. – Co się dzieje z Hannah? Ma dzień wolnego?
Blondynka spojrzała na drugą rudą, stojącą tuż obok niej i wiedziałem, że nie ma pojęcia, co mi odpowiedzieć. Cokolwiek było nie tak, było zagadką, a zagadki Harry w wieku 17 lat musiał rozwiązywać. Choćby najstraszniejsze.
- Nie rozumiem, czego od niej chcesz. Marnujesz się – odparła w końcu i zlustrowała mnie wzrokiem. Ah tak, słodziutkie blondynki, zalotne tapeciary, bogate idiotki. Uniosłem jedną brew, aby zaakcentować głupotę jej wypowiedzi.
Nie byłem niemiły, nie potrafiłem taki być, ponieważ wychowała mnie moja matka. Najmilsza z najmilszych w całym Zjednoczonym Królestwie.
- Gdybym tak uważał, zapewne już by mnie tu nie było.
Blondynka wzruszyła ramionami i szybkim krokiem ruszyła ku starszej pani, która zrzuciła kilka wieszaków w dziale męskim. Popatrzyłem na tęższą rudą, która od razu westchnęła i wyjęła spod lady karteczkę i długopis. Uśmiechnąłem się mimowolnie i bardzo dumne, bo uzyskałem cząstkę tego, co miałem uzyskać. Miałem adres Hannah Nicholls, miejscowego anioła, pracownicy sklepu z odzieżą.
- Sprawdź – rzuciła ruda. – Jak się dowiesz, daj znać. Tylko… uważaj na jej ojca. – Uśmiechnęła się delikatnie i wróciła do pracy.

Oh bez obaw, nie miałem zamiaru narażać się komuś, kto wygląda jak nawiedzony woźny, który innej pracy nie mógł znaleźć przez pięćdziesiąt lat. 

sobota, 25 stycznia 2014

Chapter One

Witam. W zaistniałej sytuacji nie potrafię mieć dobrego humoru, więc nie miejcie do mnie pretensji. Pozostanę dla Was kimś nieosiągalnym przez wyobraźnię, kimś, kto dotyka Was słowami, ale odgadnięcie, kim naprawdę jestem, zajmie Wam sporo czasu. Jedno jest pewne - od pierwszych chwil będziecie wiedzieć, że w opowieści odgrywam rolę pierwszoplanową. Nie jestem osobą, która zmienia bieg wydarzeń, nawet gdybym bardzo tego chciał, a zastanawiając się nad tym głęboko w ty momencie, śmiem twierdzić, że właśnie tak jest. To nie ludzie kierują życiem. Przekonałem się o tym niejeden raz. Oczywiście wiele z nich  popełnia błędy, ale i tak sądzę, że za tym stoi jakaś inna, wyższa siła albo ktoś inny, ważniejszy, a nawet taki posiadający niewiarygodnie silne możliwości. Nie mam na myśli super bohaterów. Zastanawialiście się na pewno, czy Bóg istnieje. Miałem nieprzyjemność posiadać wątpliwości kupę razy w trakcie mojego życia, a w ostatnim czasie nawet kilkanaście na dobę. Nadal sądzę, że nie mam prawa wiedzieć wszystkiego. Kto wie, czy za ogromnym komputerem, gdzieś we wszechświecie nie siedzi łysy grubas w bandanie, obżerający się kurczakiem z kubełka. Kto wie, czy on nie ma w dłoni myszki, klika na tego człowieka, który akurat podejdzie mu pod kursor i mówi : ‘teraz ty, wypierdalaj’. Tak samo może być ze wszystkim.
‘Teraz ty stracisz całą rodzinę, a komornik zabierze ci dom’.
‘ Teraz ty zachorujesz na nieuleczalną chorobę, chuj wie, czy to przeżyjesz i czy przeżyją to wszyscy dookoła’.
No właśnie… Ciekawe, czy ma też przebłyski dobrych chęci. Kiedy się już naje, położy stopy na wygodnym biurku, a malutka blondynka będzie bawić się jego członkiem, pomyśli: ’Teraz ty się zakochasz. To będzie najlepsze, co cię w życiu spotka’.
Nie wiem, jak bardzo zacznę płakać, dokładnie przypominając sobie nasze spotkanie, a potem każdą z cudownych chwil. Nie wiem, czy pojawi się na mojej twarzy uśmiech, a jeśli tak, to na jak długo pozostanie. Pozwólcie, że przewinę taśmę o równy rok.
Było grudniowe popołudnie, kiedy wybrałem się z mamą na świąteczne zakupy. Uwielbiała łazić z koszykiem, nawet jeśli nie miała zamiaru wybrać więcej niż dwóch rzeczy. Potrzebna była nam jakaś duża ryba i kolorowy papier na prezenty. Wydawało mi się, że spokojnie mógłbym zmieścić to na ręku, ale świąteczne dekoracje i opakowania większości produktów przykuwały jej wzrok. Ja w tym czasie, jak co roku, siedziałem przy ogromnej choince i przyglądałem się temu, jak Mikołaj, a raczej jego nędzna podróba, okłamuje dzieci. Zakończyłem siadanie na jego kolanach jakieś osiem lat temu i przestałem wierzyć w jakąkolwiek magię świąt. Wszystko, to tylko żerowanie na naszych portfelach. Jak dobrze, że moja mama nie należała do ludzi rozrzutnych ze względu na ogólny brak kasy. Nie dało się jednak ukryć, że ulegała świątecznym reklamom w inny sposób – przyglądając się im jak dziecko, z otwartymi ustami. Patrzyłem na Mikołaja i śmiałem się w głos, kiedy jego lewa nogawka odkryła owłosioną łydę, a on starając się ją poprawić, zgubił brodę. To wszystko wyglądało tak ironicznie, a w szczególności płacz dzieci i słowa, których nigdy nie zapomnę: ‘Mamo, okłamałaś mnie’.
Kłamstwo, to najgorsze, co można dostać na święta, ale również bez okazji. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że oswajamy dzieci już od pierwszych pytań. Przecież nie powiesz, że dzieci robi się przez seks, dziwka, to pani puszczająca się dla kasy, dziecko wyszło przez otwór koło tyłka, a Mikołaj nie istnieje. Jedynym wyjściem jest okłamywanie tych małych ludzi, ale nie tylko.
Co jest z okłamywaniem dla dobra drugiego człowieka? Utrzymywanie go w błogiej nieświadomości i na chwile czynienie szczęśliwszym jest złe? ‘Wszystko będzie dobrze’ to kłamstwo?
Nadal szukam odpowiedzi.
Powróćmy jednak do tego magicznego dnia, gdy miałem 17 lat. Każdy z was powie, że teraz, kiedy mam już 18, nadal nie mogę wiedzieć nic o życiu. To, co przeżyłem nie ma żadnego znaczenia? To, jak odpowiedzialnie musiałem się zachowywać również? To, że nie płakałem w najtrudniejszych momentach dla dobra drugiej osoby, to, że przytrzymywałem ją przy życiu, byłem w każdej złej i lepszej chwili, a na koniec to, że się zakochałem o niczym nie świadczą? Otóż nie. Bo dla ludzi największym wykładnikiem wiedzy o życiu jest umiejętność zarządzania pieniądzem, kiedy już takowe zarabiasz oraz lata przepracowane, niszcząc własne zdrowie. Nic innego nie czyni Cię kimś, kto wie cokolwiek o życiu. Jesteś tylko bachorem, który niczego nie docenia. Szkoda, że tak mało ludzi pozna moją historię, bo w wyniku lenistwa lub też godzin harówki w pracy tego nie przeczytają.
Pragnę jednak, pozostać przy ziemi. Gdy tylko Mikołaj zabrał swoje rzeczy, elfy posprzątały miejsce spotkania, ja również zacząłem szukać innego zajęcia. Nie ukrywam, że chodziłem do galerii handlowych z mamą jedynie po to, aby miała szansę zajrzeć do sklepu papierniczego i supermarketu, a wszystkie inne, drogie sklepy nie miały dla nas żadnego znaczenia. Wszędzie widziałem tylko ludzi, którym kasa wyłazi z dupy i sami nie wiedzą, co mają z tym zrobić. Ja na święta zadowalałem się czekoladą i kuponem do KFC, ale przyznam, ze wcześniej interesowałem się zabawkami. Teraz jednak, pokolenie dzieci zgubiło granice umiaru i rodzice obdarowują je prezentami o wartości kilku tysięcy, co zaobserwowałem idąc wzdłuż sklepów. Im więcej kupujesz, tym masz trudniej. Dziecko z każdym rokiem ma większe wymagania i rozpoczyna swój płacz na kafelkach w sklepie z zabawkami. Cholernie ironiczne.
Zacząłem się nudzić, ale nie chciałem wrócić do mamy i słuchać o tym, jak coś bardzo by jej się przydało, ale dużo kosztuje. Wszedłem więc do pierwszego lepszego sklepu i udawałem, że przeglądam męskie koszulki. Obserwowałem w tym czasie ile przeciętnie wydaje tutaj klient i czy przekracza to pensję mojej mamy. Zgadnijcie, jak było? Hahaha.
Napotkałem wzrokiem szczupłe dłonie przekładające towar z wielkiego pudła na wieszaki. Od razu podniosłem wzrok i ujrzałem jej delikatny uśmiech i kosmyki włosów opadające na czoło. Reszta była niedbale spięta podłużną spinką. Miała na sobie sklepowy uniform i odkryłem, że nie bez powodu wyciąga koszulki z pudełka. Była prawie mojego wzrostu, ale dużo bledsza i bardzo szczupła. Nie wyglądała jak wszystkie zdrowe, o idealnych kształtach dziewczyny z mojej szkoły. Była inna. Ciepła, a zarazem bardzo zimna. Podszedłem bliżej i usiadłem na pufie, na której zwykle przymierza się buty. Przyglądałem się jej ruchom i byłem ciekawy, ile ma lat i czemu nigdy jej nie widziałem. Zdawało mi się wcześniej, że o ile moje ciuchy i gadżety nie dorównują innym bogatym chłopakom, to i tak jestem dość popularny, a co za tym idzie nawet ludzie z innych szkół dobrze mnie znają. Zazwyczaj ja ich też. Więc skąd urwała się ta drobna brunetka?

Należałem do ludzi dziwnych. Łatwo nawiązywałem kontakty, ale z drugiej strony w pewnych sytuacjach, to nieśmiałość dominowała. Nie ukrywam, że kwestia dziewczyn i relacji między kobietą a mężczyzną (nie do końca koleżeńskich) była dla mnie jedną wielką niewiadomą i przerażając mnie, sprawiała, że byłem nieśmiały. Dlatego też, kiedy zobaczyłem piękną istotę, zamarłem i nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa. Patrzyłem bez celu na jej ruchy, na delikatne dłonie, chciałoby się powiedzieć „brudne myśli”, ale cholera… mam w tamtej chwili 17 lat. Dzieci o takich rzeczach nie myślą… o ile ta dziewczyna jest w moim wieku. Uśmiechała się do klientów, nawet kiedy oni naburmuszeni rzucali pomięte, przymierzone wcześniej ubrania na blat, zamiast je powiesić. Zastanawiałem się, jak bardzo miłym można być człowiekiem i dopiero później dowiedziałem się, że nie ma na to skali. Albo przynajmniej ona wykraczała poza normę, biorąc pod uwagę nasze chamskie społeczeństwo i patrząc na ludzi tylko w jednym sklepie. 

wprowadzenie

Możliwe, że ktoś kojarzy mnie, ponieważ pisałam opowiadanie o Larry'm, które zakończyło się z powodu wątpliwości. Powracam z czymś nowym, nie mam pojęcia czy Wam się to spodoba i czy znajdę tylu czytelników, ile miało "larry prawdziwa historia".

Bohaterowie: 
Harry Styles
Hannah Nicholls

Harry spotyka miłość swojego życia i musi z tego korzystać. Okazuje się, że ma niewiele czasu, aby wciąż kochać kogoś na ziemi. Kto jednak powiedział, że miłość kończy się wraz ze śmiercią? Dwoje nastolatków potrafi to udowodnić.
AU: One Direction nie istnieje:)

Mam nadzieję, że się spodoba!